„Zagwizdek” jest wewnętrznym pismem rzymskokatolickiej parafii w Zagwiździu. Wychodzi okresowo od grudnia 2007r. Ktoś zapyta, po co kolejne pismo w takim natłoku informacji, w jakim żyjemy? Jednakże warto poszerzyć wiadomości i zagadnienia, które ksiądz podejmuje, albo powinien podjąć na ambonie, a ze względów merytorycznych czy czasowych podjąć nie może. Tak więc w zakresie tematyki naszego „Zagwizdka” będzie próba uwrażliwienia na bogactwo naszej wiary i zwyczajów religijnych, próba dostrzeżenia i wskazania na nieprzypadkowość naszego życia, jego celowość i bogactwo w naszej codzienności.„Zagwizdek” - jako wewnętrzne pismo parafialne – ma więc być elementem szeroko pojętej katechezy parafialnej, uzupełnieniem wszystkich naszych religijnych, liturgicznych i życiowych poczynań zbliżających nas do Boga i do człowieka.
Ks. Proboszcz
ZAGWIZDEK
Czerwiec
2015
Drodzy
Parafianie!
Znowu wakacje. Wielu ludzi
cieszy się, że odetchnie po całorocznym wysiłku.
Wielu chce w tym czasie oddalić się od zgiełku, hałasu, politycznego szumu,
chce zapomnieć, że gdzieś za granicą toczy się wojna. Wraz ze zbliżającym się
odpoczynkiem bliskie staja się nam określenia: spokój, pokój, cisza,
odpoczynek, relaks.
Myśląc schematami
wydaje się nam, że te wszystkie wartości, które z wypoczynkiem nam się kojarzą,
przychodzą z zewnątrz. Urlop, wakacje wydają się dla wielu belkami nośnymi,
jakby niezależnie od nas samych, od czasu czy pory roku. A tymczasem budowanie
pokoju, zażywanie spokoju i ciszy, powinno się odbywać przede wszystkim tam,
gdzie istnieją dla nich największe źródła zagrożenia – we wnętrzu człowieka. To
tam musimy się wyciszyć, wyeliminować chaos i hałas. Tam nasz niespokojny duch
ma znaleźć warunki rekreacji i regeneracji. Dopiero potem sięgamy po te
wszystkie zewnętrzne warunki, które mają sprawić, że urlop czy wakacje spełnią
swoje zadanie w naszym życiu.
Winniśmy wiedzieć,
że to w naszym wnętrzu rodzą się najróżniejsze formy i sposoby burzenia pokoju
i spokoju, jako elementu rekreacji. Nasze konflikty i wojny międzyludzkie to
efekt egoizmu, pychy, chciwości, żądzy dominacji. Jesteśmy bowiem z jednej
strony nękani przez różnego rodzaju lobbing, demagogiczne reklamy ukazujące
nasze niedostatki i braki a z drugiej strony bezrobocie, trudności finansowe i
frustracja, której źródłem jest wszechobecny sukces innych.
O czym winniśmy
pamiętać chcąc odpocząć? Otóż przede wszystkim musimy mieć świadomość, że nie
jesteśmy nikim z nikąd. Jesteśmy Kimś. Ale żeby być kimś trzeba być sobą. W
przeciwnym wypadku jakiś człowiek i krąg ludzi do niego podobnych pozostaną
dramatycznie niespełnieni, a z tego rodzi się pustka, agresja i owo wewnętrzne
drżenie, które sprawia rozkołysanie naszego wnętrza, a jego efektem są
nieroztropne, źle podejmowane decyzje.
Każdy z nas jest Kimś. Kimś koniecznym,
zaplanowanym przez Boga. W każdym z nas znajdują się wartości charakterystyczne
tylko dla nas. Nikt nie może mnie w społeczności ludzi świata zastąpić. Z
drugiej strony musze pamiętać, ze to samo dotyczy innych. Świat został
stworzony jako idealnie harmonijny organizm. Destrukcja pojawia się wraz z
pojawienie się Złego – zła. A ono zawsze burzy pokój. Wszystkie mroczne
uwarunkowania zła można sprowadzić do jednego mianownika: chodzi najczęściej o
mniej czy bardziej widoczny kompleks, który wynika z bolesnego kryzysu swojej
tożsamości, pozbawionej prawidłowego odniesienia do Boga, do ludzi jako
bliźnich, których stworzył On na swój obraz, oraz do świata jako dzieła Jego
dobroci. Nie może i nie chce uszanować innych ludzi ktoś, kto pozbawiony tych
zasadniczych odniesień nie szanuje siebie, zaś swoimi lekami i frustracjami obdarza
i zaraża innych, zwłaszcza podobnych do niego. A to burzy pokój i spokój, nie
pozwala na relaks i rekreację.
Z człowiekiem, z każdym z nas, sprawa
ma się tak jak ze świętym miastem Jerozolimą, Jeruszalájaim. To miasto Boga,
miasto pokoju. W nim zamieszkało Jego Imię, a przecież jest to miasto targane
nieustannymi wojnami i niepokojem. Kto jest winien? Pan Bóg? Miasto, jako twór
architektoniczny? Nie. Winien jest człowiek, który swój wewnętrzny niepokój
wylewa na to właśnie miejsce, sprawiając, że ten ósmy cud świata stał się
uosobieniem tego, co najbardziej niepokojące. Starajmy się być tą autentyczną
Jerozolimą, jako miejscem pokoju i spokoju, jak tego chciał Pan Bóg. On
przecież w nas zamieszkał. W nas zamieszkało Jego Imię.
Moi drodzy, jedźmy na wakacje, jedźmy
na urlop. Dopasujmy swoje wnętrze, a więc ducha, umysł do szczytnych treści,
które tamte z sobą niosą. A do domu wrócimy jak „nowo narodzeni” w tym sensie,
jak mówi o tym Pismo Święte w Apokalipsie św. Jana Apostoła: „Oto czynię
wszystko nowe”.
Ks.
Proboszcz
Adwent - Boże Narodzenie 2013
nr 20
Drodzy
Parafianie!
Boże
Narodzenie to niewątpliwie najpiękniejsze święta w czasie roku liturgicznego.
Piszą się na nie wszyscy – wierzący i niewierzący. Bo te święta wychodzą
naprzeciw zapotrzebowaniom wszystkich ludzi. A jakie są te zapotrzebowania? By
inni byli dla nas dobrzy, by nas kochali, otoczyli troską, opieką. Wszyscy
chcemy otrzymać prezent w postaci ludzkiej życzliwości. A i materialna niespodzianka,
jako podarek, też jest mile widziana. Chcemy spotkać starych znajomych i
wybieramy się – czasem tylko raz w roku – do kościoła na pasterkę. Stajemy
wtedy przy szopce. Wspominając własne dzieciństwo patrzymy na zachwyt dzieci
zgromadzonych wokół Dzieciątka i pastuszków. Czasem przechodzący ksiądz daje
dzieciom słodycze „od Dzieciątka”, głaszcze po główkach. Wszyscy razem –
rodzice i dzieci, i ci systematyczni katolicy, i ci od pasterki – razem z
duszpasterzem – tworzą jedną radosną i szczęśliwą rodzinę.
I
oto od pewnego czasu dzieje się coś, co klinem wbija się w relacje
międzyludzkie, a już na pewno w te piękne relacje pomiędzy rodzicami, dziećmi a
duszpasterzami. Afera pedofilska w kościele. Rzecz straszna. Nic zresztą
straszniejszego niż nadużycie przez dorosłych zaufania dziecka. A jeżeli dopuszcza
się tego duszpasterz? Brak słów. Ale nie chcę rozwijać tego wątku w sensie jakichś
analiz, badania przyczyn czy ocen globalnych. Zło, jeżeli jest, wymaga
napiętnowania i należy wszystko zrobić, aby mu zapobiec. Chodzi mi o coś
innego. Może posłużę się przykładem. Opowiadał mi znajomy, że w sklepie
uśmiechnął się do dziecka siedzącego w wózku. Dziecko radośnie zagaworzyło. A
matka odezwała się: Panie, bo zawołam policję! Żeby było pikantniej, był to
ksiądz w cywilnym ubraniu. Co by się stało, gdyby ta pani zawołała policję?
Sytuacja
staje się napięta i wręcz niebezpieczna, ponieważ sprawę zaczyna się uogólniać.
A jeżeli tak, to traci sens duszpasterstwo dzieci. A bez nich nie ma w ogóle
nadziei na to, że Kościół będzie się rozwijał, bo być może nawet nie przetrwa.
Jak
odczytać na nowo słowa Pana Jezusa: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie.
Nie przeszkadzajcie im. Do nich bowiem należy królestwo niebieskie” (Łk 18,15)
Kontekst
sytuacyjny wypowiadanych słów przez Pana Jezusa jest taki, że oto matki
przyprowadzają dzieci. Dzieci nie przychodzą same. Pan Jezus je błogosławi
biorąc je w objęcia (Mk 10,13-16; Łk 18,15-17). Prowadzimy, wozimy dzieci na
różne kółka zainteresowań. Najczęściej im towarzyszymy. Do kościoła jednak bardzo
często dzieci maszerują same. Dlaczego? Bo rodzice nie chodzą do kościoła. Być może
– aby nie wylać dziecka z kąpielą – sytuacja
ta paradoksalnie przyczyni się do tego,
że i w kościele będziemy towarzyszyć naszym
dzieciom z pożytkiem dla nich i dla siebie. I to nie dlatego, że wszyscy
duszpasterze są, mówiąc oględnie,
niedobrzy i czyhają na moje dziecko – bo tak nie jest. Ale dlatego, aby, jako
wierzący chrześcijanie, dzieciom pokazać, że kościół to coś bardzo ważnego w
ich życiu, że tam dokonuje się w wielkiej tajemnicy zbawienie człowieka a
duszpasterz, który tam pracuje jest tym kimś, bez którego nie będzie wspólnoty
kościoła, nie będzie sakramentów świętych, nie będzie Bożego Narodzenia, jako
tej uroczystości odprawianej w konkretnym, naszym kościele.
Może
sytuacja, w której wszyscyśmy się jakoś znaleźli jest wezwaniem do poświęcenia
więcej czasu dzieciom. Bodźcem do wejścia w ich zainteresowania, problemy. A tu
przydałaby się znajomość komputera, bo nasze dzieci umiejętnie w nim „buszują”.
A my nie wiemy gdzie. A „ścieżki” komputerowe mogą być bardzo niebezpieczne.
Jest to ta „szara strefa” życia naszych dzieci, w którą nie mamy niestety
wglądu.
Moi
drodzy, przed nami najradośniejsze święta Bożego Narodzenia, i to koniecznie w
kościele. Święta, w które w sposób szczególny rozlegają się słowa Pana Jezusa:
„Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie”. Weźmy je więc na ręce, weźmy za ręce, a te
najstarsze pod ręce i przyjdźmy wszyscy razem, jako wspólnota, do kościoła. Bez
histerii. Jako ludzie uważni, rozważni, którzy wiedzą, że nie wszystko złoto,
co się świeci. Ale, którzy równocześnie też wiedzą, że jeżeli świat będziemy
postrzegać tylko przez pryzmat zła, to on będzie naprawdę zły. I to samo dotyczy
Kościoła.
Moi drodzy, to my stanowimy Kościół i to my mamy sprawić – bez
destrukcji i burzenia Kościoła, który jest dziełem Bożym – aby był on miejscem bezpiecznym i pełnym
nadziei dla naszych dzieci i dla nas samych.
Ks. Proboszcz
ZAGWIZDEK CZERWIEC 2013
Nr 19
Drodzy Parafianie!
Kościół podzieliliśmy na kościół,
czyli funkcjonariuszy kościelnych i na wiernych. Jeżeli więc mówimy o kryzysie
w Kościele, to mamy na myśli kościół w wersji jego kierowniczego pionu nie
uwzględniając Kościoła, jako teologicznej całości ustanowionej przez Chrystusa.
Tak funkcjonuje to w środkach masowego przekazu, u Palikota, Millera, prof.
Hartmana i wielu innych. Takie mówienie „o kościele” sprawia, że wierni wydają
się być poza kryzysem. Nie podlegają mu. No bo i dlaczego? Co wierni robią
złego? Oprócz tego, że nie chodzą do kościoła…Gdyby w kościele (tym
hierarchicznym) działo się dobrze, to by chodzili, wspierali go. A tak? Sam
sobie winien.
Teraz na tapecie mamy ubóstwo
Kościoła, jako ten najbardziej zasadniczy element jego kryzysu. Oczywiście,
pisząc o tym, mówiąc o tym ma się na myśli funkcjonariuszy Kościoła. Jest w tej
materii na pewno dużo do zrobienia. Jak wszędzie tam, gdzie są jakiekolwiek
pieniądze niepodlegające ewidencji. Znajdujemy więc wśród księży przypadki
bulwersujące, nawet wołające o pomstę do nieba. Ale to przecież nie jest normą.
Na pewno ksiądz, z racji swojej profesji, nie powinien żyć ponad stan, czyli
lepiej niż podlegający mu wierni. Jeżeli to robi, robi źle. Wykracza przeciwko
Chrystusowemu wezwaniu do ubóstwa. Ale dzisiaj mówiąc na temat ubóstwa, którego
żąda się od Kościoła w kontekście jego bogactwa, wrzuca się do jednego worka, egzemplarycznie
majętnych księży czy biskupów oraz cały majątek, którym Kościół dysponuje.
Czyli kościoły, ich wyposażenie, inne nieruchomości, które na własność Kościoła
przechodzą z pokolenia na pokolenie i nie ma się większego wpływu na to czy one
są czy ich nie ma. Obejmuje się parafię z określoną wartością nieruchomości i
wyposażenia.
„Bogactwo Kościoła” to głównie
budynki – w większości zabytki – a więc będące pod kuratelą Konserwatora Zabytków.
Wyposażenie kościołów to dzieła sztuki, a wszystko razem wzięte to tzw. dobro
narodowe, a wartość i znaczenie muzealne.
Absurdalne wydaje się więc żądanie,
o którym można było przeczytać w prasie, że kościoły jako miejsca kultu są za bogate,
ich wystrój absolutnie zbędny, gdy chodzi o sprawowany w nich kult. A
wyposażenie? Zlotem ociekające monstrancje, kielichy, srebrne świeczniki… Otóż
można by to sprzedać i rozdać ubogim. Gdzieś już o tym czytaliśmy… mówił o tym
Judasz. Idąc tym tokiem myślenia można by wyprzedać w taki sam sposób muzea i
galerie narodowe, a pieniądze rozdać bezrobotnym. Tylko, że nikt rozsądny tego
nie zrobi, bo przecież doszlibyśmy do absurdu. Przykład? – W dobie
bankrutujących państw nikt nie mówi o wyprzedaży państwowych zasobów związanych
z kulturą, dziełami sztuki i muzeami.
Papież Franciszek zamieszkał w Domu
Marty. Nie chce – przynajmniej na razie – zamieszkać w rezydencji papieskiej.
Jest skromnym człowiekiem, jeździ przeciętnym samochodem. Splendor związany z
jego stanowiskiem, jako głowy Kościoła, jest mu obcy. Przykład jak zażegnać problem
wyimaginowanego bogactwa Kościoła idzie więc z samej góry. I tak powinno być.
Ale ten przykład dotyczy całego Kościoła. Jeden z notabli włoskiego
establishmentu na wiadomość o tym, że papież Franciszek zrezygnował z
mieszkania w pałacu papieskim, oddał swoje służbowe mieszkanie, dobrowolnie
rezygnując z przysługującego mu przywileju. Pytanie – kto z tych wszystkich
„pyszczących” w gazetach, telewizji, radio i Internecie, który też należy do
Kościoła, śladem papieża Franciszka z czegoś dobrowolnie zrezygnował, albo może
rozdał ubogim?
Kościół w sensie ogólnym, jako
instytucja, zawsze będzie „bogaty” z uwagi na swój majątek trwały. Nawet biedna
parafia jest bogata, gdyby wycenić jej nieruchomości i wyposażenie kościoła.
Ale ksiądz w niej żyjący nie ugryzie na śniadanie kawałka plebanii czy
kadzidła. A jak patrzeć na bogatych, tych rzetelnych członków Kościoła, którzy
żyją obok biedaków i nie pochylają się nad nimi?
Kościół jest naprawdę bogaty, kiedy
emanuje bogactwem wnętrza sowich członków. Wszystkich. I tych na „górze” i tych
na „dole”. Bogactwo wnętrza decyduje o tym, co dzieje się z bogactwem
materialnym. A to powinno pozostać zawsze w służbie człowieka.
W Ewangelii św. Łukasza (3, 10-14)
mamy odnotowane słowa św. Jana Chrzciciela, jako odpowiedź na pytania ludzi, co
mają czynić w przededniu rozpoczęcia publicznej działalności Pana Jezusa:
Pytały
go tłumy: „Cóż więc mamy czynić?” On im odpowiedział:, „Kto ma dwie suknie,
niech jedną da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni.
Przychodzili także celnicy, żeby przyjąć chrzest, i pytali go: „Nauczycielu, co
mamy czynić?” On im odpowiedział: „Nie
pobierajcie nic więcej ponad to, ile wam wyznaczono”. Pytali go też i żołnierze”
A my, co mamy czynić?” On im odpowiadał: „Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo
nie uciskajcie, lecz poprzestańcie na swoim żołdzie”.
My moglibyśmy dodać:
Przyszli kapłani i pytali go: A my,
jak mamy postępować? Pamiętajcie, że wasza służba to służba Boża. Żyjecie z
ofiar, więc pieniądze przeznaczone mogą być tylko na dobry cel. Ich posiadanie
nie może budzić zgorszenia. W waszym ręku mają być narzędziem działania Pana
Boga.
A my? – pytali wierni. Czyńcie sobie
ziemię poddaną, ale nie czyńcie się niewolnikami pracy i mamony. Pieniądze są
narzędziem, dzięki któremu możecie żyć godnie i wygodnie. Ale są też narzędziem
czynienia dobra i jego pomnażania.
Przykazanie miłości bliźniego w
sensie materialnym to bardzo czytelny znak miłości Pana Boga. Wszyscy w
Kościele, i duchowni i świeccy, winni pamiętać na słowa Chrystusa:
„Nie możecie służyć Bogu i mamonie”.
Ks. Proboszcz
WIELKANOC 2013
nr 18
Drodzy Parafianie!
„Wierzę w jeden,
święty i apostolski Kościół.” Tak wyznajemy, mniej lub bardziej świadomie, w kościele
w niedziele i uroczystości. Całkiem świadomie natomiast, w kontekście
medialnych doniesień na temat niedomogów i uchybień księży oraz hierarchów kościelnych,
mówimy coraz częściej, że w taki Kościół to my nie wierzymy. Otóż wydając taką
ocenę zapominamy, że Kościół, jako taki ze swojej istoty, jest święty, dlatego,
że został ustanowiony przez Chrystusa i Chrystus jest w nim obecny, a nie
dlatego, że święci są kardynałowie, biskupi i kapłani (chociaż niewątpliwie tak
powinno być). Kościół jest instytucją Bożą, miejscem i drogą zbawienia
człowieka, a więc jego drogą do świętości, gdzie w sakramentach świętych swoją
obecność manifestuje Pan Bóg poprzez Jezusa Chrystusa.
Dla wyjaśnienia absurdalności
tej sytuacji i nieporozumień, które ze sobą pociąga chciałbym posłużyć się przykładem.
Mianowicie ktoś deklaruje, że jest patriotą. Kocha więc swój kraj. W naszym
wypadku kocha Polskę. A Polska przed wojną była sanacyjna, po wojnie komunistyczna.
Od 1989 roku jest kolejno solidarnościowa, postkomunistyczna, III i IV RP oraz
platformiarska. Patriota jednak kocha Polskę, jako Polskę. Nie podobają mu się
takie czy inne rządy. Krytykuje je. Próbuje coś w tym kraju naprawić, choćby
uczestnicząc w wyborach, ale przecież nie wypisuje się z niego. Nie mówi, że
nie jest już Polakiem. Może co najwyżej zadeklarować, że taki czy inny szyld dokooptowany
do nazwy kraju Polska akceptuje bądź nie akceptuje. Bo Polska to nie taki czy
inny ustrój, taki czy inny rząd. Polska to wartość, to naród, to kultura, to
religia, to tradycja, cały łańcuch przodków tworzących nasze rodziny. To miejsce
urodzenia, to geografia i przyroda, to ojcowizna, którą z dużej litery nazywamy
Ojczyzną.
Spróbujmy w tym kontekście
spojrzeć na Kościół, do którego należymy przez przyjęcie chrztu świętego, w
którego życiu uczestniczymy poprzez kolejne sakramenty święte. Otóż:
Kościół (wg Katechizmu
katolickiego) założył Pan Jezus, wybierając 12 Apostołów i ustanawiając Piotra
widzialną głową Kościoła.
Niewidzialną Głową
Kościoła jest Chrystus, a więc głównodowodzącym.
Kościół jest jeden
(bo głosi jednego i tego samego Jezusa Chrystusa).
Kościół jest święty
(bo jest w nim obecny Chrystus).
Kościół jest
katolicki (czyli powszechny – przeznaczony dla wszystkich).
Kościół jest
apostolski (pochodzi w prostej linii od Apostołów).
W Kościele spotykamy
się z Chrystusem obecnym z sakramentach świętych.
Biskupi są następcami
Apostołów, a kapłani współpracownikami biskupów. Zjednoczeni z Ojcem świętym wypełniają
urząd nauczycielski, kapłański i pasterski w Kościele.
Wypełniają urząd.
Oczywiście powinni to robić najlepiej. Jako ludzie robią to lepiej lub gorzej.
Może teraz częściej gorzej. Ale to jest urząd w Kościele, a nie Kościół jako
całość. Kościół to zjednoczenie chrześcijan, więc biskupów, kapłanów i
wiernych, którzy pod przewodnictwem papieża dążą do zbawienia przez wyznawanie
tej samej wiary i przyjmowanie tych samych sakramentów świętych.
Analogicznie więc do
przedstawionej egzemplarycznie sytuacji Polaka-patrioty, cokolwiek by się
działo z Kościołem lub w Kościele, to jako wierzący patrioci-chrześcijanie
winniśmy murem stać za Kościołem, broniąc Go. Winniśmy, jako ochrzczeni, przyznawać
się do Niego, równocześnie nie zgadzając się na błędy i grzechy jago
przewodników i na miarę swoich możliwości próbować je eliminować bądź
naprawiać, stając na wysokości zadania, jako świadomi członkowie Kościoła,
również powołani do świętości.
Niech Kościół w Roku
Wiary stanie się przedmiotem naszej rozważnej refleksji. Spróbujmy w Nim na
nowo znaleźć swoje miejsce. Módlmy się także za Kościół z tą świadomością, że
modlimy się za nas samych. Bo Kościół to My wszyscy – wierni, kapłani i biskupi
a przewodzi nam Ten, Którego nie widzimy, a który zawsze jest z nami, Jezus
Chrystus, nasz Pan i Zbawiciel.
A ten, którego póki
co wybrano na Ojca Świętego, kard. Jorge Maria Borgoglio, papież Franciszek
swoją postawą chce nas o tym wszystkim na nowo przekonać. I chyba przekona. Nie
przez to, że zniesie celibat i zaakceptuje związki partnerskie, ale przez swoją
wizję Kościoła postrzeganą oczami świętego Franciszka. A ta wizja dotyczy jego
ubóstwa, świętości i wysokiej poprzeczki wymagań moralnych, z równoczesnym
braterskim podejściem do każdego człowieka; a także umiłowaniem świata, jego
wszystkich stworzeń, jego przyrody i geografii, jako dzieła Boga pozostawionego
człowiekowi jako zbawienie. Pamiętając równocześnie, że przykład idzie z góry,
papież Franciszek zdaje się potwierdzać to całą swoją osobowością.
Ks. Proboszcz
ADWENT
BOŻE NARODZENIE 2012
nr 17
Drodzy Parafianie!
Rok
wiary
to nie czas oświecenia wszystkich niewierzących. To także nie czas wytykania
innym, że ich życie jest zaprzeczeniem ich wiary (tej deklarowanej). To także
nie czas na tak zwane działania pod publikę, że oto jesteśmy jako wierzący:
silni, zwarci i gotowi.
Rok Wiary to czas odnowienia
naszych relacji z Panem Bogiem poprzez słuchanie (czytanie) Słowa Bożego;
poprzez modlitwę; poprzez życie sakramentalne. To także poszerzenie świadomości
indywidualnej wierzących, że swoim życiem i postawą mają godnie reprezentować
Tego, w którego wierzą, bo swoją wiarą i swoją postawą życiową budują wiarę
współbraci bądź ją burzą.
Słowo
Boże
Aby wierzyć potrzebujemy Boga,
duszy i Słowa. Biblia to największy przywilej ludzkości. Nie ma na świecie
słów, które niosłyby z sobą większą wiedzę, odsłaniały większą prawdę, byłyby
bardziej niezastąpione; słów pełnych prawdy i piękna, rozdzierających serca i
będących balsamem dla duszy; nie ma na świecie Prawdy równie uniwersalnej: Jest
jeden Bóg. To Biblia powtarza Boże wołanie do świata i kruszy zatwardziałe
serce człowieka. Słowo Boże ostre jest bowiem jak miecz obosieczny zdolne
osądzić myśli i serce człowieka, jest ono mocą Bożą ku zbawieniu dla każdego
wierzącego. W nim objawia się sprawiedliwość Boża, która od wiary wychodzi i ku
wierze prowadzi, jak jest napisane: a sprawiedliwy z wiary żyć będzie.
Modlitwa
Każdy,
kto szuka języka odpowiedniego do modlitwy oraz słów zdolnych wyrazić najgłębsze
rozterki serca, znajdzie je w Biblii. Modlitwa wyprowadza umysł z ciasnego zainteresowania
wyłącznie sobą, pozwalając zobaczyć świat w zwierciadle Tego, który jest
święty. Modlić się oznacza wprowadzić Boga z powrotem w świat, przynajmniej na
chwilę zaprowadzić na ziemi Jego Królestwo, co jest istotą Roku Wiary. Modlić
się to rozszerzać Jego obecność: Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie. Bo w modlitwie
nie chodzi o samą modlitwę. Chodzi o Boga. Modlitwa
pozwala nam zapanować nad tym wszystkim w nas, co jest poniżej naszej godności;
pozwala odróżnić rzeczy znaczące od trywialnych, istotne od jałowych; w
modlitwie czerpiemy wskazówki z tego, co nam wiadomo o woli Boga i postrzegamy
nasz los w relacji do Niego. „Bądź wola Twoja,
jako w niebie tak i na ziemi…” i ta gwarancja, którą każdemu z nas daje Bóg.
„Oto posłał swojego Syna Jednorodzonego, aby nas zbawił”.
Modlitwa w Roku Wiary być może nas
nie zbawi, sprawi jednak, że staniemy się godni zbawienia przez Jezusa
Chrystusa.
Sakramenty
Sakrament to znak widzialny łaski
niewidzialnej. „Łaska Wam i pokój od Boga, Ojca naszego i Pana, Jezusa
Chrystusa”. To pozdrowienie Apostoła powtarza się nieustannie w Jego Listach.
Ostatnia z prawd wiary brzmi natomiast: Łaska Boża jest do zbawienia koniecznie
potrzebna.
Do wiary potrzebujemy więc łaski,
potrzebujemy sakramentu: tego, który nas oczyszcza (pokuta) i tego, który nas
posila i umacnia (Eucharystia) i tego, który leczy niemoc ciała i duszy (namaszczenie).
Potrzebujemy sakramentu, który leży u postaw rodziny (małżeństwo); potrzebujemy
sakramentu, który jest źródłem wszystkich sakramentów (kapłaństwo). A wszyscy
razem potrzebujemy sakramentu Ducha Świętego (bierzmowanie) z jego siedmioma
darami: „abyśmy mądrze i roztropnie żyli na tej ziemi”.
„Łaska, to jest laska” – mawiał
stary proboszcz na katechezie dla dzieci. Kto ma laskę ten się nie przewróci i
pewnie dociera do swojego celu.
W Roku Wiary chcemy o tym wszystkim
pamiętać. Potrzebujemy Słowa, potrzebujemy modlitwy i potrzebujemy sakramentu
(łaski). Puentą tych wskazówek na owocne przeżycie Roku Wiary niech będą słowa
z 1 Listu św. Jana Apostoła: „Wiemy, że Syn Boży przyszedł i obdarzył nas
zdolnością rozumu, abyśmy poznawali Prawdziwego. Jesteśmy w prawdziwym Bogu, w
Synu Jego, Jezusie Chrystusie. On zaś jest prawdziwym Bogiem i Życiem wiecznym.
Dzieci, strzeżcie się fałszywych bogów.”
Ks.
Proboszcz
(Opracowano na podstawie: A.J. Heschel „Prosiłem o cud”, „Bóg
szukający człowieka”; Hbr, Flp, Rz, 1J)
Pismo wewnętrzne rzymskokatolickiej parafii
NSPJ w Zagwiździu
WAKACJE 2012
nr 16
Za nami kolejne wakacje, kolejny czas urlopów. Praca i czas, oprócz znaczenia ściśle użytkowego, posiadają także wymiar teologiczny. Jeżeli chodzi o pracę, to trzeba wspomnieć encyklikę „Laborem exercens”, listy papieskie i komentarze teologiczne dotyczące biblijnej Księgi Rodzaju. Tam Pan Bóg wypowiada do pierwszych ludzi koronne słowa (także, jeżeli chodzi o teorię ewolucji): „czyńcie sobie ziemię poddaną”. To nie tylko wezwanie człowieka do pracy, ale także do współpracy z Bogiem. Stanowi to jeden z głównych elementów podobieństwa człowieka do Boga. O czasie pięknie pisano w encyklice „Tertio millennio adveniente”, gdzie czas judeochrześcijański, na który składa się i praca i czas wypoczynku (świąteczny czas poświęcony Bogu i człowiekowi), tworzy doskonały cykliczny mechanizm pracujący na zbawienie człowieka, a w konsekwencji na zbawienie świata.
Wszystkie wspomniane dokumenty mówią o powołaniu człowieka. O tym, że jest on celem samym w sobie i dlatego nie może stanowić środka do jakiegokolwiek celu, jakkolwiek byłby on szlachetny. W tym kontekście emerytura, której temat nie tak dawno zdominował życie społeczne i polityczne, jawi się jako zasłużony i upragniony przez człowieka czas odpoczynku, w którym koszta utrzymania w postaci renty, to odsetki płynące z pracy całego aktywnego życia człowieka. To czas także na swój sposób święty, kiedy człowiek niejednokrotnie reanimuje albo intensyfikuje swoje życie religijne. Kiedy prostuje ścieżki swojego życia, koślawe decyzje, a także układa na nowo swoje stosunki z ludźmi.
Wszystkie wspomniane dokumenty mówią o powołaniu człowieka. O tym, że jest on celem samym w sobie i dlatego nie może stanowić środka do jakiegokolwiek celu, jakkolwiek byłby on szlachetny. W tym kontekście emerytura, której temat nie tak dawno zdominował życie społeczne i polityczne, jawi się jako zasłużony i upragniony przez człowieka czas odpoczynku, w którym koszta utrzymania w postaci renty, to odsetki płynące z pracy całego aktywnego życia człowieka. To czas także na swój sposób święty, kiedy człowiek niejednokrotnie reanimuje albo intensyfikuje swoje życie religijne. Kiedy prostuje ścieżki swojego życia, koślawe decyzje, a także układa na nowo swoje stosunki z ludźmi.
U nas ustawowo skrócono ten czas mężczyznom o 2 lata, kobietom o 7 lat. Niedużo to z perspektywy dwudziestolatka. Z punktu widzenia „wypracowanego” człowieka po sześćdziesiątce, kiedy każdy kolejny rok liczyć należy „psimi” latami, to dużo. A na pewno więcej niż myślał ustawodawca. Do czego zmierzam? Otóż chyba należy zapomnieć o wszystkim, co będziemy albo chcielibyśmy robić na emeryturze, bo jej czas niebezpiecznie się skraca, a poza tym unikniemy rozczarowań. Jeszcze nie tak dawno obiecywano emerytom egoistyczne leżenie pod palmami nad ciepłą wodą. A dziś…
Należy wrócić, i jest to niewątpliwie okazja, do nauki Kościoła o pracy i czasie. Nie odkładając niczego na potem, pracując rzetelnie w swoim czasie należy dobrze wykorzystać czas wolny, czas odpoczynku już teraz. Nie forsować się ponad miarę możliwości wieku. Nikt nie powiedział, że w ciągu 10 lat musi stanąć dom, przed nim drogi samochód, a my z perspektywy Himalajów oceniamy swoje osiągnięcia. Niech dorobek nasz będzie dorobkiem całego życia, w którym nie zapomnieliśmy o regeneracji naszych sił ani o tym, co umyka w ferworze pościgu za pieniądzem - o budowaniu pozytywnych relacji z ludźmi a przede wszystkim z najbliższymi: z żoną, z mężem, dziećmi, wnukami.
Nie wiemy na dzień dzisiejszy, czy przyszła emerytura nie będzie dopiero w wieku siedemdziesięciu lat. Dlatego odkładanie naszych szlachetnych działań na starość mija się z celem, bo ani sił nie starczy ani środków, a poza tym możemy nie zdążyć. Dotyczy to także życia religijnego. Mówienie, że do kościoła będę chodził na emeryturze, bo wtedy będę miał czas, staje się w tym kontekście bezpodstawne. Oczywiście słyszymy i w telewizji i w radio, że jest nam coraz lepiej i żyjemy wręcz niebezpiecznie długo. Robi się to dlatego, aby przekazać informację, że to „potem” na emeryturze jest ciągle aktualne. Oczywiście my te informacje możemy zweryfikować. Wystarczy pójść na cmentarz. W księgach metrykalnych mamy coraz mniej odnotowanych narodzin, ale wpisów o śmierci nie ubywa. Nie dajmy się więc wpuścić w „kanał” – że potem, że jutro, że będziemy żyć 100 lat…
Módlmy się już teraz, chodźmy do kościoła i świętujmy niedziele i święta już teraz. Kochajmy naszych bliskich już teraz – ks. Twardowski pisał: „tak szybko odchodzą…” Poświęcajmy sobie czas i pomagajmy sobie też już teraz. Potem zawsze jest za późno. A kiedy jest za późno, czas staje się przekleństwem.
Czas judeochrześcijański, który jest naszym czasem, to czas naszego zbawienia. Emerytura zaś to nie czas remontu naszego życia ani bożek, któremu będziemy składać ofiary. To ma być logiczny i normalny finał naszego życia, kiedy to jako starzy, ale równocześnie dojrzali ludzie będziemy potrafili stanąć z otwartą przyłbicą, spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć za św. Pawłem: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, Sprawiedliwy Sędzia” (2Tm 7-8).
Czas judeochrześcijański, który jest naszym czasem, to czas naszego zbawienia. Emerytura zaś to nie czas remontu naszego życia ani bożek, któremu będziemy składać ofiary. To ma być logiczny i normalny finał naszego życia, kiedy to jako starzy, ale równocześnie dojrzali ludzie będziemy potrafili stanąć z otwartą przyłbicą, spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć za św. Pawłem: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, Sprawiedliwy Sędzia” (2Tm 7-8).
Ks. Proboszcz